13.1.23

Mieszaniec Dwóch Krwi II - Dzień narodzin


Gdy nadszedł dzień porodu, nikt nie spodziewał się katastrofy, jaka miała spaść na klan Hikaze. Wcześniej, ilekroć najpotężniejsze smoki próbowały zajrzeć w przyszłość, przed nimi ukazywało się światło, spokojne i stabilne, symbolizujące dobry los. One interpretowały to w starodawny sposób, że dziecko urodzi się potworem i będą mogli się go pozbyć. Hibiki, matka dziecka, miała co do tego wątpliwości. Może nie miała więzi z wyższymi siłami, ale coś w głębi duszy kazało jej wierzyć, że wcale nie przyjdzie jej żegnać się z bytem, które przez ostatnie dziewięć miesięcy nosiła pod swoim sercem. Na szczęście – a może i nieszczęście, swoje i dziecka – miała rację, tylko jeszcze o tym nie wiedziała.

Medycy Hikaze zabrali ją do skrzydła medycznego, gdy tylko odeszły wody. Wszystko było zaplanowane od początku do końca, każdy punkt miał przewidzianą jak największą ilość wad i zalet. Nie ważne, jak bardzo coś poszłoby nie tak, smoki były na to przygotowane. Najważniejsze, że dziecko nie urodzi się ani lisem, ani ryuu, a cała reszta pójdzie jak gładko jak gorący nóż w masło.

Juno cierpliwie czekał pod drzwiami, choć szczerze mówiąc po sześciu godzinach zaczął się niepokoić. Medycy wciąż odmawiali mu możliwości zobaczenia się z żoną, co nie mogło wróżyć dobrze. Pewnie Hibiki zasłabła i potrzebuje pomocy, może straciła dużo krwi i starają się ją wspomóc, oddając jej energię ki. Tylko z jakiegoś powodu nikt nie chciał nawet poinformować Juno, co tam się, do stu piorunów, dzieje. Zupełnie jakby wydarzyło się coś, czego jednak smoki nie przewidziały i na co nie były przygotowane. Mężczyzna próbował znaleźć jakąkolwiek możliwość, która pasowałaby w te kryteria. Czego światłe umysły potężnych yokai mogły nie wziąć pod uwagę?

Tylko szansy, że jednak noworodek będzie hybrydą, a nie małym demonem.

Mężczyzna ledwo dopuścił do siebie tę myśl, jednak im dłużej obracał ją w głowie, tym bardziej uświadamiał sobie, że jest to jedyna możliwość. Tylko dlatego medycy nie chcieli go wpuścić. Jeżeli nie dowie się prawdy w tym momencie, wpadnie tam i rozniesie całe skrzydło medyczne, jeżeli staną mu na drodze. Gdy już zaczął decydować się na pierwszy ruch, zza zamkniętych drzwi wyjrzał pyszczek młodej smoczycy, pomocnicy medyka.

– Pani Hibiki życzy sobie ciebie zobaczyć, panie – powiedziała, po czym zniknęła za drzwiami, zamykając je. Nie wolno tworzyć przeciągów w skrzydle medycznym.

Juno wślizgnął się przez drzwi, z rozpędu prawie zapominając, że ma ogon. Humanoidalne zwierzęta tak miały, że mogły zapomnieć o własnym ogonie, co może być zdziwieniem dla tych, którzy często zostawiają za sobą otwarte drzwi. Podbiegł do swojej żony, trzymającej noworodka zawiniętego w miękki ręcznik. Niedobrze. Hibiki nie powinna dostawać tego noworodka do rąk, bo jeszcze się przywiąże. Dlaczego nie przestrzegają najbardziej podstawowych zasad?!

– Hibiki? Co się dzieje? – Mężczyzna położył się obok żony ze zmartwieniem malującym się na twarzy. Starał się nie dawać tego po sobie poznać, ale w rzeczywistości umierał ze strachu, że stało się coś zagrażającego życiu lisicy. A teraz na dodatek fakt, że kobieta dostała dziecko do rąk. Najwyraźniej światłe umysły się myliły, potomek wcale nie urodził się potworkiem.

– Zobacz! – zawołała uradowana Hibiki, pokazując noworodka Juno.

Mały bobas był pokryty białym, mokrym jeszcze futrem. Zmarszczony pyszczek kończył czarny, prawie lisi nosek, a nieproporcjonalnie długie uszy opadały w dół niczym u świeżo wyklutych smoków. Na głowie ciągnęła się linia czarnych, krótkich włosków, niczym bardzo szeroki, sterczący we wszystkie strony irokez. Oczy nie były w pełni otwarte i wciąż były ciemne, jednak Juno dopatrzył się w nich fioletowych blasków. Już wiedział, że dziecko odziedziczyło po nim oczy.

Mężczyzna nie mógł uwierzyć, jak bardzo ten noworodek przypomina oboje rodziców. Co prawda ani on, ani Hibiki nie posiadali białego futra, ale nietrudno się domyślić, że jest to wina pomieszanej magii. Smoczurowi zakręciło się w głowie, aż postanowił wstać i wyjść z sali. Nie mógł patrzeć na tego małego pasożyta, którego będzie zmuszony wychowywać.

– Tylko nie waż się tego nazywać, kobieto! – krzyknął jeszcze przez shoji, maszerując korytarzem.

Wpadł do swojej sypialni, trzaskając shoji za sobą. Nad szafką z grzebieniami i ozdobami do włosów wisiało duże, okrągłe lustro wykonane z wypolerowanego metalu, prawie ulubione miejsce Juno. Czesanie włosów często go uspokajało. Obecnie z lustrzanego odbicia patrzył na niego w pełni dojrzały, humanoidalny smok o szerokim pysku wykrzywionym w wściekłym grymasie. Długie, ostre zęby, zdolne do odrywania kawałków mięsa, gdyby smoki yokai jadły surowe zwierzęta, groziły całemu światu, że zaraz rozerwą go na strzępy. Bardzo krótkie, szorstkie futro nastroszyło się pod wpływem emocji, delikatny brąz nabrał intensywniejszy odcień. Ciemne włosy, niemal czarne, rozpuszczone układały się wokół twarzy, sięgając aż poniżej piersi. Wąskie uszy, poniekąd przypominające jelenie, układały się do tyłu, by nadać szlachetniejszy wygląd, choć teraz przytulały się do głowy jako objaw agresji. Rozrośnięte rogi identyczne do poroża, którym nie były ze względu na swoją budowę, wieńczyły głowę, sięgając jak najdalej ku tyłowi. Najgorsze były oczy. Barwy głębokiego fioletu patrzyły z odbicia z wściekłością, ale i bezradnością. Juno chciał rzucać przedmiotami, zdrapać ściany, nawet zbić to metalowe lustro, jednak jednocześnie miał ochotę zamknąć się w sobie i płakać. Tymi samymi, fioletowymi oczami będzie patrzeć dziecko, którego nie mogą się pozbyć, bo wygląda jak magiczne zwierzę, a nie potworne yokai. Będą musieli je wychować. Mężczyzna nie był na to przygotowany.

Zza shoji odezwało się pukanie oraz przyciszone głosy. Juno zawołał służących do środka.

– Czego chcecie? – warknął szorstko, z ogromnym problemem powstrzymując emocje.

– To... dziewczynka.

– I sądzicie, że chcę to wiedzieć?

– Pani Hibiki prosiła – dwójka służących, będących akurat uniżonymi tanuki, magicznymi jenotami, pokłoniła się swojemu panu, przy okazji po cichu wychodząc. Nie chcieli mieć kontaktu ze wściekłym smokiem dłużej, niż to było konieczne.

Mężczyzna rzucił całą szafką na drugi koniec pokoju.

– Kurwa! – jego wściekły głos rozniósł się po korytarzach, odbierając mu do końca resztki smoczej dumy. Nie obchodziła go duma ani szacunek. Właśnie stracił swoje wysokie stanowisko, w oczach innych spadł o kilka poziomów niżej. Niech diabli wezmą to dziecko!

Nie chodziło tylko o stanowisko. Juno nie był gotowy na dziecko, miał za dużo spraw na głowie, nie poradzi sobie z dodatkowym obowiązkiem. Jeżeli poświęci czas wychowywaniu swojej córki, nie będzie w stanie wypełniać obowiązków względem klanu Hikaze. A dla smoka to właśnie klan jest na pierwszym miejscu.

Pieprzyć to, pomyślał do siebie, podnosząc szafkę i odnosząc ją na miejsce. Nie pozwoli Hibiki przywiązać się do tego dziecka. Ani temu dziecku przywiązać się do rodziców. Mała będzie musiała sama sobie radzić. Nie powinna była urodzić się mieszańcem.

Jego żona miała zupełnie inne zdanie. Trzymając swoją córeczkę w rękach, karmiąc ją prosto z piersi coraz bardziej zakochiwała się w tej okrągławej buźce, w tych ciemnych oczach, które jeszcze niczego nie widziały. Jednocześnie wiedziała, z jakim niebezpieczeństwem łączy się urodzenie takiego yokai i całego serca starała się małą przed tym wyratować. Tylko jak? W klanie smoków nie miała prawie żadnego znaczenia, wszyscy traktowali ją z wyższością tylko dlatego, że była lisem. Nikt jej nie wysłucha. Przynajmniej nie w tym klanie. Jednakże znała dom, który zawsze przygarnąłby nawet najdziwniejsze demony, któremu nie przeszkadzała inność i który słucha nawet najniżej urodzonych. Patrząc na lisi pyszczek noworodka dochodziła do wniosku, że jest to największa szansa. Szybko zawołała zaufanego donosiciela tanuki, jednego z niewielu jej sprzymierzeńców w klanie Hikaze.

– Mam dla ciebie ważną misję, Oshima – wyszeptała, gdy jenot uklęknął przy jej futonie. – Zaniesiesz wiadomość do księcia Akihiko z klanu Seimori. Przekaż mu, że urodziłam córkę, która przypomina zarówno smoka, jak i lisa. Będzie zwać się Ryuukitsune, bo Juno zakazał mi nadania jej prawdziwego imienia. Powiedz mu również, że jako jego dawna podopieczna proszę go o zapewnienie schronienia dla Ryuukitsune, jeśli nadejdzie taka potrzeba.

Oshima ukłonił się swojej pani i miał już odchodzić, kiedy go zatrzymała.

– I Oshima! Nie wracaj od razu z powrotem. Zbierz informacje od mojej dawnej rodziny, jak się wszyscy miewają, a następnie przynieś mi je wszystkie. Jeżeli Juno zapyta, jaką wiadomość zaniosłeś do Seimori, powiedz, że chciałam ich poinformować o bezproblemowym porodzie. Nie mów nic więcej. Juno się nie domyśli.

Jenot skłonił głowię, po czym zniknął za drzwiami. Hibiki została sama ze swoją córką oraz służącymi, którzy na zmianę nosili jej wodę i drobne, ale pożywne posiłki. Na obecną chwilę nie miała w pobliżu żadnego sprzymierzeńca, ale tak długo, jak miała Ryuukitsune w rękach, wcale jej to nie przerażało.

<Ciąg Dalszy Nastąpi>

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz