12.12.22

Dźwięki Ostatniego Dnia

Czajnik ustawiony na piecu zaczął przeraźliwie piszczeć, domagając się usunięcia z rozpalonego ognia. Jeden pojedynczy kubek żeliwny stał na stoliku, cierpliwie czekając na zalanie gorącą wodą herbatę znajdującą się w jego wnętrzu. Ręcznie malowane rośliny zdobiły ściany kubka, zielone esy-floresy kończyły żółte i czerwone płatki bliżej nieokreślonych kwiatów, a przy dnie naczynia bardzo niestarannymi ruchami naznaczono długie źdźbła trawy. Podobne wzory zostały wszyte w położony na dębowym stole obrus, wystarczająco duży, żeby zakryć dwuosobowe łóżko. Właściwie to motyw roślinny znajdował się w każdym miejscu w małym domu, nie szczędząc nawet drewnianych ścian, pokrytych kolorową farbą. Ciężka firana kiwała się od wiatru wpadającego przed otwarte okno, osłaniając przy okazji delikatne kwiaty umieszczone w porcelanowym wazonie na szafce zaraz obok. Ciche tykanie zegara nareszcie ustało, oczekując ponownego nakręcenia mechanicznego ciała. Świst czajnika stał się jeszcze głośniejszy, wręcz nie do wytrzymania.

Domostwo wypełniła zbawienna cisza, gdy czajnik został łaskawie podniesiony z ognia i pozbyty mokrej wnętrzności. Uciążliwy wiatr przestał zaczepiać firanę, która i tak trafiła na boki okna, by przepuścić światło dnia. Chłód poranka nie miał już tu dostępu po zamknięciu okna. Zapach herbaty wypełnił bezwonne, nieruchome powietrze, uzupełniając codzienną rutynę, jaka powtarzała się w tym domu od momentu zamieszkania przez nowego lokatora. Nadchodził właśnie moment, kiedy rozlegnie się skrzypienie zasłużonego krzesła, a żeliwny kubek stuknie przypadkiem o stół, upuszczony przez zaspane, delikatne dłonie, wydając głuchy dźwięk oznajmiający oficjalne rozpoczęcie dnia. Oczywiście żadna herbata się nie wyleje, ale chwila strachu rozbudzi zaspanego domownika i da mu siły na przeżycie kolejnego, monotonnego dnia.

Futro pokrywające ciało gospodarza domu było zmierzwione, pomimo młodego wieku zaczęło zmieniać kolor z ciemnobrunatnego na białe, a w niektórych miejscach powypadało i zostawiło po sobie łyse placki. To samo działo się z czarnymi włosami, które nie dość, że były krótkie, to teraz zrobiły się niebezpiecznie rzadkie. Karmelowe oczy patrzyły zmęczone na otaczający świat, pozbawione żywego blasku nadziei. Obojętność była w nich silniejsza niż jakakolwiek inna możliwa emocja. Długi ogon, ciągnięty po ziemi, nie miał już wcale sierści, przez co wyglądał niezwykle nieprzyjemnie, jakby był martwy. To właśnie on najbardziej uwidaczniał postępującą śmiertelną chorobę. Lokator domostwa był przeciwieństwem swojego domu, nie miał intensywnych kolorów, poruszał się powoli, nie wydawał w większości dźwięków poza cichym  szuraniem nogami oraz ogonem. Został pozbawiony życia jeszcze na długo, zanim umarł. Tymczasem dom miał się świetnie, mimo że nigdy nie żył.

Żeliwo uderzyło o drewno zadziwiająco agresywnie, co nigdy nie miało miejsca w ciągu ostatnich paru lat. Krzesło odsunęło się gwałtownie od stołu, hałasując bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej, niemal się nie przewróciło. Drewniana jak wszystko inne w domu podłoga ostrożnie złapała upadające ciało, kurczowo trzymające się resztek życia, jakie w nim zostały. Hałas charakterystyczny tylko dla krztuszącego się zwierzęcia rozniósł się wśród ścian, wypełniając sielankowe domostwo strachem i walką o przetrwanie. Każda rzecz wiedziała, co zaraz się wydarzy. Że za chwilę cisza zapadnie na zawsze. Nikt nie zostawi czajnika na ogniu, czekając na jego pisk, nikt nie nakręci wciąż zatrzymującego się zegara, nikt nie stuknie kubkiem żeliwnym z samego rana, bo przypadkiem wyślizgnął mu się z dłoni. Ten dzień był do przewidzenia, dlatego niczemu nie było przykro. Nic nie panikowało, nic nie chciało pomóc. Tylko firanka po raz ostatni delikatnie się kiwnęła, udając, że wciąż ją męczy wiatr.

W końcu na zawsze cisza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz