2.6.22

Córka Fostinga I - Dwa dni do urodzin

Gdyby ktoś was kiedyś spytał, czy macie chwilę, trzymając w jednej ręce koszyk z kilkoma tubkami farb i pędzlami, a w drugiej z kolei czyste, białe płótno nigdy, ale to nigdy, nie mówcie "tak". A już na pewno za żadne skarby nie odpowiadajcie pozytywnie, mając wieloletnią praktykę i spory talent w malarstwie. Bo skończycie jak pewien jegomość, siedząc przy sztaludze już kilka godzin z obolałymi plecami, rękami, oczami i w ogóle wszystkim, bo macie już serdecznie dość rozprowadzania niekończącej się ilości farby po białej tkaninie w konkretnych, zupełnie nieprzypadkowych pociągnięciach pędzla.

Malowanie było dla młodego mężczyzny pracą oraz hobby. Zarabiał na tym, a jednocześnie sprawiało mu to ogromną przyjemność, więc malował jak najwięcej, w jak najkrótszym czasie. Ale nawet taki miłośnik kolorowych plam i chemicznego zapachu nie umiał wytrzymać kilku godzin tylko i wyłącznie siedząc, z krótkimi przerwami na toaletę.

Zając alaskański, bo tym właśnie był zapalony malarz, jeśli zwrócić uwagę na jego wyniki DNA, rozciągnął się na swoim starym, rozpadającym się już krześle zupełnie po ludzku, ręce wyciągając wysoko w górę, jakby chwytał gwiazd, a nogami kopiąc o wysłużoną, całkowicie brudną zieloną ścianę pracowni. W każdym calu przypominał człowieka, w każdym, który w ogólnym rozumowaniu nadaje człowieczeństwa myślącej, inteligentnej istocie. Chodził jak człowiek, ubierał się jak oni, mówił, miał uczucia i pasje. Wszystko to czyniło go człowiekiem z serca.

Ale jego testy DNA, jego krew, większość jego wyglądu zewnętrznego mówiły jasno i wyraźne, że to zając alaskański. W normalnych warunkach mały kicaj o sierści zmiennej w zależności od pory roku, żyjący sobie spokojne na Alasce wśród śniegu i skał. A skoro młody mężczyzna, pochylający się obecnie nad malowanym płótnem, był człowiekiem oraz zającem jednocześnie... to czym był tak naprawdę?

– Panie Grouser, przyszedł list do pana – odezwał się damski głos zza drewnianych, przystrojonych wieloma niedokończonymi szkicami drzwi.

– Od Fostinga? – zgadł malarz. Potarł swoją dłonią-nie dłonią twarz, żeby odgonić narastające zmęczenie. Po usłyszeniu potwierdzającej odpowiedzi pozwolił swojej całkowicie ludzkiej służącej wejść. – Jeśli chodzi o obraz to nie jestem nawet w połowie. Diabeł mnie podszedł w najmniej oczekiwanym momencie i teraz namaluj portret jego córki. Na jej urodziny, to jest na za dwa dni. To chyba jakieś szamamamy! Jak ja mam to namalować w tak krótkim czasie? Wolna chwila nie wystarczy na portret!

– Właściwie to nie chodzi o obraz – wyszeptała szczupła, wysoka kobieta. Ubrana była w staroświecką suknię, jakby wyrwaną żywcem z okresu baroku. Wbrew pozorom jednak ta suknia świetnie do niej pasowała, podkreślając długie, jasne, ułożone w zgrabny kok włosy i ślicznie eksponując niemal bladą skórę. Wyglądała niezwykle atrakcyjnie w tym stroju, dodatkowo jej błękitne jak nadmorskie niebo oczy mogłyby niejednemu facetowi zawrócić w głowie. Ale Grouserowi, jej pracodawcy, nigdy nie przyszły takie rzeczy do głowy. Umiał tylko stwierdzić, że jest ładna. I tyle.

Zająco-człowiek odwrócił wzrok od swojej męczącej pracy, zagadkowo spoglądając na szczupłą blondynkę. Fosting nie miał zwyczaju pisać do swojego "najlepszego kumpla do tańca i do smutku" jeśli nie chodziło o obraz. Zazwyczaj wpraszał się osobiście, nie zważając na protesty i prośby służącej, kopniakiem otwierał drzwi do biura Grousera i, choć dzieliła ich spora różnica gatunkowa, zabierał go na męskie chlańsko do baru. Nigdy nie zwracał uwagi na inności kulturowe oraz genetyczne, chętnie wpadał, niechętnie wypadał, ale kiedy zając pracował nad obrazem, nigdy mu nie przeszkadzał, a zamiast tego wysyłał listy. Tylko, że pisma dotyczyły wyłącznie obrazów, a gdy chodziło o coś innego, znajomy i tak wpadał z głośną wizytą. Czyżby odwiedziła go szanowna, kochana rodzinka i teraz błagał o wyratowanie z opresji? Byłoby to całkiem w jego stylu. Ale wcale nie musiało być powodem wysłania listu.

– W takim razie o co?

Służąca spuściła głowę.

– Shirley zaginęła. Pan Fosting błaga o pomoc w odnalezieniu jej.

No to teraz młody Grouser oberwał liściem prosto w swój zajęczy pysk. Shirley Fosting, córka jedynego przyjaciela malarza oraz obiekt obecnie malowanego portretu, zaginęła na dwa dni przed własnymi urodzinami. Ostatnia spadkobierczyni majątku Fostingów zniknęła, a Grouser, jako z jakiegoś powodu najbardziej zaufany wśród znajomych starego drania, musiał pomóc ją odnaleźć zanim stanie się coś potwornego.

Zanim ktokolwiek by spytał, nie, w świecie szanownego malarza nie było żadnych detektywów. A przynajmniej nie w tym kraju. Policja do niczego się tu nie nadawała, każde zaginięcie zbywała machnięciem dłoni, kradzieże były właściwie bezkarne, a morderstwa zazwyczaj pozostawały niewyjaśnione i zapomniane. Policjanci mieli zbyt dobrze płacone, by czymkolwiek się przejmować. Jeśli chciałeś odzyskać porwaną córkę, musiałeś brać sprawy w swoje własne ręce i tą zasadę Grouser pamiętał doskonale.

– Na Bezmiernego... Napisał coś jeszcze? – Szok nie pozwolił malarzowi na mówienie więcej. Zresztą już kiedyś się nauczył, że zadawanie wiele pytań w takich sytuacjach jest kompletnie bez sensu. To jak wyścig na koniu z karmieniem konia w trakcie, po prostu prowadzi do klęski.

– Prosi o jak najszybsze przybycie. Szczegóły omówi na miejscu.

– W takim razie przyszykuj mój powóz, Allin. – zmęczony mężczyzna po raz kolejny potarł niby-łapą swoją zwierzęcą twarz.

Służąca drygnęła, co miało oznaczać grzeczny ukłon, po czym wyszła z pracowni. Grouser został sam na sam ze swoimi myślami, i o Bezmierny, jak bardzo tego nienawidził. Widok płótna, na którym widoczny był szkic młodej dziewczyny, a powoli pojawiała się także i butelkowo zielona sukienka, przyprawił go o jeszcze większy smutek, którego zwyczajnie nie umiał odgonić. Wzdychając sam do siebie, jak bardzo jest zmęczony tym wszystkim, wstał, zdjął malarski fartuch, odwiesił na wieszak i wyszedł z pachnącej farbą pracowni, nie gasząc nawet elektrycznego światła. Wiedział, że Allin zgasi je za niego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz