
—Dzień dobry! — od rana do wieczora dzwonił dzwonek, a on sam witał się z każdym kto wszedł, nawet jeśli stał tyłem do drzwi. Zawsze się uśmiechał, a ile numerów telefonów dostawał każdego dnia. Jednak jego serce, skryte w tych zielonych oczkach, należało do pewnego chłopaka.
Sytuacja jednak była taka, że ów chłopak nie wiedział, że nasz słodki barista ma na jego punkcie małego fioła. To co warto jednak wiedzieć, to fakt, że upragniona miłość blondyna przychodziła do kawiarni cztery razy w tygodniu. Elliot, czyli nasz główny bohater, znał dokładnie każdy ruch drugiego chłopaka. W poniedziałki był w kawiarni w godzinach popołudniowych, najczęściej koło 12. Zamawiał latte i małe ciastko. W środy przychodził tylko na chwilkę aby z rana zamówić kawę, pewnie przed zajęciami. Zawsze americano, słodzone. W piątki zjawiał się po południu i siedział w roku kawiarni popijając latte lub czekoladę i przegryzając ciastem. Siedział wtedy parę godzin i pracował na swoim laptopie. Natomiast w soboty godziny były nieregularne, jednak nie było soboty kiedy zdarzyłoby się, że go nie było. Zamawiał też różne kawy i ciasta. Eksperymentował ze smakami, a Elliot zawsze wiedział co mu doradzić. Ba! Jeśli ktokolwiek zażyczył sobie czegoś wyjątkowego młodzik z wielką chęcią wykazywał się umiejętnościami tworząc herbaty i kawy spoza menu. Zatem dla swojej miłości, co sobotę miał coś nowego! Czy to malinową kawę, czy kawę po turecku, którą specjalnie po to nauczył się parzyć. A więc nie ciężko sobie wyobrazić jak bardzo zakochany był w tym, zupełnie mu obcym, studencie.
Więc skoro mamy zarys naszej sytuacji, można rozpocząć
historię.
Dzień był słoneczny, aczkolwiek chłodny, bo listopadowy. Jesienne liście dawno
pokładły się już na ziemi i powoli sczerniały. Zadeptane ścieżki parkowe,
powoli zapomniały o ich istnieniu. Niebo coraz częściej było pochmurne, a
ludzie wyowijani w masę tkanin, próbując rozpaczliwie uratować się przed
chorobami. Jednak ten chłód i niepogoda wpędzała ludzi do wnętrza słodkiej
kawiarenki przy kampusie. „Sweet Tea” cieszyło się renomą, a więc i studentami
ukrywającymi się przed deszczem i mrozem, szukając przy tym ciepłego napoju.
Elliot od rana kręcił się od maszyny do kasy z szerokim uśmiechem. Dzwonek nad
zielonymi drzwiami niejednokrotnie zadzwonił informując o wchodzącej do wnętrza
osobie.
—Dzień dobry! — odezwał się młodzik zerkając kątem oka na trzy roześmiane
kobiety, może w swoich latach dwudziestych. — Jak się dzisiaj czujecie? —
zagadnął. Jeszcze ozdabiał kawę innego klienta, starszego pana po
sześćdziesiątce siedzącego w kącie kawiarenki.
—Bardzo dobrze! — odpowiedziała jedna z nich śmiejąc się pod nosem radośnie.
Blondyn czuł ich wzrok na sobie, kiedy jego palce spokojnie uderzały w małe
siteczko wypełnione cynamonem.
—Co wam podać? — odłożył kubek. Jego koleżanka, Lisa, kelnerka od razu zgarnęła
go z jego ręki. W ten sposób mógł zwrócić się w kierunku studentek.
— Dwa razy.. em.. Americano i jedną gorącą czekoladę. —
—Yhymm.. Kartą czy gotówką? — nabił odpowiednie ceny na dotykowy ekran.
—Kartą— dziewczyna wydobyła kartę zerkając na chłopaka. Jej usta zostały
sprawnie pochwycone przez zęby, zagryzione delikatnie. — I może... numer
telefonu. —
— Ah. Oh sorry. I’m gay! — zaśmiał
się Elliot nawet nie bardzo przejmując się nawet czy studentka zrozumiała co do
niej powiedział. Nie lubił słowa homoseksualny. Po polsku nie brzmiało to tak
dobrze jak po angielsku, a i było mu łatwiej wyrzucić z siebie taką prawdę o
sobie w obcym języku. W końcu nie każdy zrozumie o co ci chodzi, i dobrze!
—Oh.. em.. wybacz — mruknęła, ale on był już odwrócony plecami. Czekał już
niecierpliwie, nieprzejęty za bardzo jej komentarzami czy przeprosinami. W
ciągu najbliższych minut w drzwiach powinien się zjawić jego ukochany. Jego crush. Zamrugał odrzucając nachalne
myśli, aby skupić się na parzeniu odpowiedniej kawy. Aczkolwiek tak jak
przewidział, gdy tylko skończył obsługiwać trzy studentki i zabrał się za
następne zamówienie, dzwonek wybrzmiał zupełnie inną melodię. Elliot zerknął
dobrze wiedząc czyją twarz ujrzy. Wysoki, czarnowłosy i napakowany chłopak
stanął w kolejce. Barista odetchnął sobie głęboko i szybko zaczął wypełniać
swoje obowiązki.
—Co podać? — zadał pytanie. W końcu. Mógł spojrzeć na tą dobrze zarysowaną
twarz, zamruczeć pod nosem i odetchnąć rozpromieniony nową energią.
—Poproszę hymm...— jednak mimo zastanowienia Elliot już znał jego odpowiedź.
Nabił latte i ciasto malinowo-waniliowe na kruchym spodzie i tylko zerknął na
chłopaka wpatrującego się w menu.
—Może... latte i... jakie ciasta polecacie?—
—Malinowo- waniliowe na kruchym cieście za 10,20. Świeżo pieczone. Mamy dwa
ostatnie kawałki!—
—O! Tak. Cudownie. — klasnął w dłonie wydobywając pieniądze z kieszeni.
Powolnym ruchem podał mu 30 zł. Elliot szybko wydał mu resztę i z szeroki
uśmiechem poszedł parzyć najlepszą latte jaką był w stanie zrobić. I to szybko.
Tak więc zanim młody student schował resztę, poprawił się i rozejrzał za wolnym
miejscem, jego kawa była gotowa.
—Proszę bardzo! — Elliot podał mu napój z szerokim uśmiechem, a ciastko do
drugiej ręki. Wyższy kiwną głową w jego stronę oblizując usta na widok
jedzenia. Nie zwracając już uwagi na młodego baristę odszedł w kierunku wolnego
krzesła. Natomiast blondyn zajrzał jeszcze za nim opierając głowę na dłoniach.
Jego plecy były fascynujące. Jednak praca wzywała.
O tak tygodnie sobie wesoło mijały, aż tu nagle jednej nocy, pełnej sennych marzeń o niebezpiecznych tematach, Elliot usiadł na łóżku przebudzony. Miał dość tego skrytego uczucia, jednak jego wewnętrzny mały człowiek, za bardzo się bał działać. Przejechał palcami przez roztrzepane włosy i skrył się w łazience, aby jego współlokatorzy przypadkiem się nie przebudzili. Wewnątrz polała się woda i łzy. Ale gdzieś tam wewnątrz, w serduszku zapaliła się lampka małego pomysłu. Mała nadzieja, mały uśmiech. Może złudna, ale istniejąca.
Następnego dnia, na miejsce dotarł wcześniej niż powinien
był. Mruknął do siebie dwa razy, a klucze w jego ręce zadźwięczały smutnie.
Przekręcił zamek w kawiarni i wszedł. Szybko ogarnął pomieszczenie, ustawił
maszyny na czyszczenie. Jego głowa tamtego dnia była w zupełnie innym miejscu.
Dwa razy pomylił zamówienia, zmęczony wyczekiwaniem. Ale w końcu nadeszła
upragniona godzina. Elliot zrobił latte, ułożył na tacce. Dołożył do tego
kawałek ciasta cynamonowego, który zostawił specjalnie na ten moment. Przełknął
ślinę zestresowany i ruszył. Odłożył tackę na stoliku, w rogu, obok słodkiego,
różowego krzesełka. Tam w piątki siadał jego ukochany i podchodziła do niego
kelnerka, zbierała zawsze to samo zamówienie. I siedział tam godzinami. Jego
palce na klawiaturze, oczy wbite w ekran, na widoku dla młodego baristy. Jednak
teraz, czekała na jego kochanego taka mała niespodzianka. Elliot czerwony skrył
się za blatem, odwrócony do maszyn robiąc kolejne zamówienia z karteczek. W
końcu nie wszyscy chcieli zamawiać od niego. „Po coś mają kelnerki”. W każdym
razie. Zestresowany czekał, aż się doczekał. Dzwonek zadzwonił, żwawy krok
przeszedł obok kas i ruszył do rogu. Jednak z jakiegoś powodu się wróciły.
—Em. Przepraszam. — jego głos dotarł do młodego blondyna. Ten wziął głęboki wdech
i z szerokim uśmiechem odwrócił się w kierunku tej pięknej twarzy. Nadal
delikatnie czerwony Elliot odłożył gotowe american na tackę, dla kelnerki.
—Słucham. Z czym jest problem? —
—Em. Tam… No.. Lubię tam siedać, to miejsce jest zajęte? — chłopak wskazał na
swoje miejsce. Rzadko kiedy, ktokolwiek mu je zajmował. Ludzie za dobrze go
znali, stąd zawahanie.
—Oh tak! Jest wolne. — barista podrapał się po tyle głowy.
—Ale… coś tam.. leży? —
—Yhymm. Ktoś zamówił to… dla ciebie— zaśmiał się nerwowo. Widział jak twarz crusha rozjaśnia się w zrozumieniu.
—oh. Ok. mogę wiedzieć kto? — jednak Elliot pokręcił tylko głową przybierając
poważną minę. A potem z ulgą wpatrywał się w plecy tego wielkoluda. Czuł jak
jego ręce trzęsą się delikatnie z radości i przerażenia zarazem. Miał ochotę
skulić się w kącie i popłakać, jednak pozostawało mu jeszcze kilka godzin
pracy. W końcu dwa etaty same się nie zrobią!
Sobota przyszła szybko. Elliot oddychał znowu ciężko i
zestresowany parzył karmelowe latte z kremem waniliowym i solą himalajską na
krawędzi szklanki. Do tego dołączył dwa ciasteczka czekoladowe z sosem
porzeczkowym, bo czemu nie. Ułożył to na tacce i przyozdobił listkiem mięty.
Zestresowany skasował odpowiednią cenę i sam zapłacił. Jego serce próbowało
uciec z piersi i stanąć obok niego krzycząc, jaki to on nie był głupi. Przecież
to nie przejdzie! Zamknął oczy, dodał sobie odwagi ignorując wołanie wewnątrz
siebie.
—Dzień dobry! — uśmiechnął się szeroko do wchodzącego przez drzwi bruneta. Ten
słodki gigant kiwnął do niego głową odwzajemniając wykrzywienie twarzy.
—Hym.. Dzisiaj, coś… — jednak niewiele zdążył powiedzieć. Elliot postawił tackę
przed nim. Oczy drugiego rozwarły się chwilę w zakłopotaniu.
—Zapłacone przez tajemniczego adoratora. — zaśmiał się barista, chociaż
wewnętrznie umierał.
—oh. Naprawdę? — zachwycony wziął swój prezent i z najsłodszym uśmiechem
pożegnał się z blondynem, mało przy tym nie rozpuszczając u serca. Nieświadomy
swojego czynu odszedł kosztować ofiarowanych dobroci w rogu kawiarenki.
I idzie się już domyślić, że ilekroć ta wielka stopa
wkraczała w próg kawiarni zastawała prezent czekający albo u blatu, albo od
razu przy stoliku. Więc spoglądając na chwilę z punktu widzenia naszego
adorowanego mężczyzny. Otóż, nasz wielki
aczkolwiek łagodny gigant, o jakże dźwięcznym imieniu, Aiden, nie czuł się komfortowo
z takimi niespodziankami. Jednocześnie głęboko wewnątrz cieszył się w nich jak
dziecko. Jednak, ciekawość zjadała go, któż był na tyle uczynny i spostrzegawczy
aby znać jego preferencje, żeby tak dobrze wpasować się w jego gusta. Usiadł
sobie przy stoliku, rozejrzał się, jednak niewiele był w stanie spostrzec. Jego
problem jednak polegał na tym, że szukał dziewczyny, pomijając widok blondyna całego
czerwonego, wbijającego w niego swój rozmarzony wzrok. Stąd też przyjmował te
prezenty, dzień w dzień, uważnie szukał kto. Kto zna go tak dobrze? Kto chce go
tak rozpieszczać? Kogo na to stać? Jak wygląda, jak się czuje? Nic o tej
tajemniczej wielbicielce nie wiedział. Ba! Po jakimś czasie zaczął szukać
kogokolwiek, zasługującego na jego uwagę. Dopóki nie nadszedł pewien wiekopomny
dzień.
Aiden wszedł so swojej ulubionej kawiarenki. Był piątek, więc przyszedł się
zrelaksować i może przepisać parę notatek na czysto. Zapach świeżej kawy zalał
jego nos, krew i ogólnie całe ciało. Jednak coś się nie zgadzało. Już od progu.
Rozejrzał się zdekoncentrowany. Nikt nie przywitał go od progu, poza tym
słodkim, cichym dzwoneczkiem. W pomieszczeniu było tylko parę osób, siedzących
to tu, to tam. Jakoś dziwnie… pusto. Podchodząc do swojego miejsca nie zastał
na nim małej tacki, ze słodkim prezentem. Zdezorientowany obrócił się w kierunku
lady. Tam, widocznie zestresowany, stał jakiś młodzik. Rudy, piegowaty i
wysoki. Zupełnie inny od baristy, który pracuje tutaj normalnie. Dodatkowo za
blatem stał też jakiś starszy pan, kasując kolejne zamówienia. Jakby nie
radzili sobie w pojedynkę.
Jego kawa była rozczarowująca. Najwidoczniej za całą magię tego naparu
odpowiedzialny był mały blond chłopak, z talentem. Aiden odetchnął. Cóż. Może jest
chory.
I tak. Jak najbardziej. Elliot był chory. Małe przeziębienie
zabrało mu cały weekend, jednak w poniedziałek już był w pracy od samego rana.
Nieco zmęczony, ale szczęśliwy powrócił do swoich obowiązków. Właściciel
przywitał go z wielką ulgą, obiecał podwyżkę, ponieważ w ciągu dwóch dni
zdążyła ucierpieć jego sprzedaż. Chłopak zaśmiał się i machnął tylko ręką.
—ah. Znowu w pracy. — odetchnął, nawet trochę z ulga. To nie tak że był
pracoholikiem. Nie. Po prostu uwielbiał to miejsce, do tego stopnia, że nawet
dwa etaty nie przeszkadzały mu w życiu. Miał wolne tylko niedziele i krótsze
dni pracy w środy i czwartki. Tyle mu wystarczało.
—Dzień dobry! — przywitał się z wchodzącą do środka studentką. Ta od razu
rozpromieniła się.
—Dobrze cię znowu widzieć! —
—Ciebie także! — mrugnął do niej jednym okiem. — Co podać?
A o 12 w progi kawiarni wstąpił nikt inny jak Aiden. Słodkie
„Dzień dobry” było jak miód na jego uszy. Uśmiechnął się, przez co Elliotowi
mało kolana się nie rozjechały na boki. Serce blondyna zabiło w piersi niespokojnie,
jednak uśmiech nie zniknął z twarzy.
—Jak dobrze, że wróciłeś. — i może wielki gigant nie miał w zamiarze
doprowadzić go do takiej czerwoności, a jednak się stało.
—Haha. Dzięki. — speszony i zawstydzony sięgnął po tackę z przygotowanym
napojem i ciastem.
—Od wielbicielki, huh? — ciemne oczy chłopaka zmierzyły tą małą postać przed
nim.
—Oh. Tak, haha. — Elliot podrapał się po tyle gotowy odwracając wzrok. — Jak zwykle.
Ktoś cię musi naprawdę uwielbiać! —
—Tak. Ktoś musi. O której dzisiaj kończysz? —
—Oh. Skąd ta ciekawość, haha. Zamykam. — chyba bardziej czerwonym się już być
nie dało.
—Hymm.. Nic szczególnego. — i odszedł. A blondyn zaskoczony i zdezorientowany wpatrywał
się w te szerokie i męskie plecy.
Elliot przekręcił klucz z zamku i odetchnął. Powietrze
uciekło z jego ust w postaci chmurki pary. Zima pomimo, że powoli się kończyła,
nadal kazała zakładać ludziom wokół szaliki i kurtki. Wiosna do prawda
zaglądała już między rośliny, a kotki na drzewach puszczały pączki,, jednak…
wieczory bywały aż za chłodne.
—to co. Do domu! — chłopak schował klucze do kieszeni. Jeszcze chwilę stał pod
drzwiami, rozmyślając jakie ciasta można zamówić na środę, a jakie na czwartek.
Przez to nie zauważył Aidena stającego obok.
—Hej. — dopiero jego głos sprawił, że niższy mało nie przewrócił się potykając
o własne stopy.
—O-o-o-h. H-h-h-hej. — wyjąkał stając w miarę stabilnie aby potem prędko się
wyprostować i otrzepać, popoprawiać i odwrócić wzrok.
—Wszystko gra? — jego wielka łapa zbliżyła się nieco.
—Ah. Tak, tak. To tylko moja niezdarność się objawia! — machnął ręką, bardzo
szybko. I jedynie mocniej poczerwieniał. Miał cichą nadzieję, że nie było tego
widać w ciemności.
—To dobrze, tajemniczy wielbicielu. — zimny dreszcz przeszedł przez jego plecy.
Jego oczy przymknęły się na chwilę aby potem zetrzeć z uważnym i zmartwionym
spojrzeniem wyższego. Miał wrażenie jakby nogi miały mu zaraz odpuścić. Świat
na chwilę zakręcił się niebezpiecznie. Jego ręka automatycznie sięgnęła do
drzwi, aby podeprzeć na nich ciężar ciała, jednak zamiast tego spotkała się z
powietrzem. Spore ręce otoczyły go za ramiona aby nie upadł.
—na pewno wszystko gra? Wyglądasz jakbyś zaraz miał zemdleć. — wyższy powoli
posadził chłopaka na ziemi. Milczącego i bladego jak ściana. A przecież przed
chwilą miał w sobie tyle czerwieni. — Wybacz, że tak z zaskoczenia. — zaśmiał
się nerwowo Aiden. Oby mu ten chłopak w ramionach nie zszedł na tamten świat,
bo by sobie nie wybaczył.
—Nie. Nie szkodzi. — mruknął blondyn, ale dopiero po chwili. — Ale.. jak? —
—Jak co? —
—Jak się .. domyśliłeś? — Aiden odetchnął z ulgą widząc jak twarz jego
towarzysza ponownie nabiera koloru.
—Pewnego dnia nie było ani ciebie, ani prezentu. Poza tym przy takiej
znajomości moich nawyków, smaków i harmonogramu jest zaskakujący. No, nie
pomogło ci tez ciągłe czerwienienie się przy mnie. Po czasie połączyłem kropki.
— zaśmiał się brunet pomagając mniejszemu wstać.
—Więc wpadłem, huh… —
—Po uszy. Po uszy. —
—To… co teraz? — Elliot speszył się, zawiedziony samym sobą.
—Może.. hym… poznamy się trochę bliżej? —
—huh? — ich oczy spotkały się tylko na sekundę i Elliot miał wrażenie, że zaraz
ponownie mu się zrobi słabo. Tym razem jednak bardziej z szoku niż przerażenia.
—Zacznijmy od tego, że jestem Aiden… —
—Elliot. —
—Miło mi cię poznać, Elliot. Zatem, wyjdziesz ze mną na drinka?—
—Sure. —
THE END?
Długie i przyjemne opowiadanie, o ile nie lubię romansów tu się nawet zainteresowałam. Trochę dużo angielszczyzny, co nie do końca zgrywa się z usytuowaniem opowiadania (imiona silnie sugerują, że to raczej anglojęzyczny kraj). Drobne błędy interpunkcyjne i literówki (zwolnij paluszki xD), sama historia całkiem urocza i przyjemna. Coffee Shop AU so much xD Ogólnie mówiąc opowiadanie miłe do czytania, choć warto by było je dać do poprawki ;)
OdpowiedzUsuń